Sieczkarnia … bardzo przydatna rzecz … prawda, że piękna?
Teraz pokrzywy mi nie straszne !!! A jaki przysmak!
Kurki rosną, a kogut robi się coraz ładniejszy. Bladoróżowy, zwisający na bakier grzebień zrobił się czerwony i stoi prawie prosto. Ale imię Bakier zostało. Od kilku dni otwieramy wolierę i wypuszczamy kury na wolny wybieg. Wybiegają ochoczo, uwielbiają buszować w wierzbowej dżungli obok kurnika.
Musieliśmy usprawnić kilka rzeczy. Okazało się, że nasze Nowofundlandy, z natury ospałe i powolne, na widok kur dostają szału. Pierwsze spotkanie skończyło się podartą siatką i kurą w pyskach. Najpierw Marley ją chwycił. Puścił ją po naszych wrzaskach, ale wówczas Robbie wykorzystał moment i biedna kura ponownie wylądowała w kolejnym pysku. Kura przeżyła, przez kilka dni kulała, ale jest już dobrze. Po tym incydencie musieliśmy ogrodzić wolierę deskami.
Mój ulubiony widok. Na pierwszym planie plantacja pigwowca, dalej topole a za topolami kurnik i kurki na wolnym wybiegu.
Fotel wiklinowy i krzesełko … to tu siadamy i wpatrujemy się w nasze kury …
Dobranoc … teraz chodzimy spać z kurami 🙂
Ponad pół roku minęło od ostatniego wpisu. Wiele się w tym czasie wydarzyło, ale najważniejsze jest to, że budowa kurnika dobiegła końca. W piątek przyjechały kurki. Są młode, mają 18 tygodni. Wszystkie tej samej rasy Leghorn. No i jeden kogut, ale ten to chyba nierasowy, bo skrzydełka ma rudawe. Podobno Leghorny to najlepsze nioski. Kurki są bardzo płochliwe, ale szybko się przyzwyczajają do nowego miejsca. Prawie co godzinę zaglądamy do kurnika. Ustawiliśmy krzesła obok woliery i wpatrujemy się w stadko jak w najciekawszy serial. Obserwowanie kur to najlepsza rozrywka.